czwartek, 14 lutego 2013

O tym, że warto spędzić walentynki z Johnem McClanem


Film: Szklana pułapka 5 (A Good Day to Die Hard),2013, USA

Reż. John Moore

Scen. Skip Woods

Obsada: Bruce Willis, Jai Courtney, Sebastian Koch






Dzisiaj są Walentynki, więc z racji słowa „miłość” wpisanego zarówno w tytuł jak i opis bloga (nawet dwukrotnie) należałoby się pewnie spodziewać wpisu mniej lub bardziej romantycznego. I też o miłości właśnie będzie. Nie mam zamiaru jednak wymieniać i opisywać filmów, które warto obejrzeć w 14 dzień lutego. Internet wypełniony jest takimi tekstami.


Muzyka do słuchania w trakcie czytania:

Napiszę natomiast o filmie, który udało mi się obejrzeć dwa dni temu na pokazie przedpremierowym. Film ten, tak jak Walentynki, kojarzy się z kolorem czerwonym i choć może nie jest komedią romantyczną, ja darzę go szczerą miłością. Będzie zatem o „Szklanej pułapce 5”, kolejnej część opowieści o kuloodpornym Johnie McClanie, który zawsze pojawia się w złym miejscu o złej porze.

Najpierw jednak małe wyznanie: na ten film czekałam, jak dziecko na pierwszą gwiazdkę. John McClane jest bowiem moją pierwszą miłością. Nasz romans rozpoczął się, gdy wieku 9 lat obejrzałam pierwszą część serii. Gdy większość dziewczynek zafascynowana była bajkami, księżniczkami i lalkami, ja biegałam w koszulce z podobizną Bruce’a Willisa (wyszperaną w jakimś sklepie przez moją mamę, również fankę filmu) i krzyczałam do wszystkich „Jupikajej wydymańcu”. Od tego czasu każdej kolejnej części wyczekiwałam z wypiekami na twarzy. Potem „Szklana pułapka” stała się dla mnie takim „evergreenem”, który dzięki życzliwości polskiej telewizji mogłam oglądać praktycznie we wszystkie święta.


I tutaj się z John z Tobą nie zgodzę, bo chętnie obejrzę każdy kolejny sequel , w którym będziesz krwawił z tym swoim łobuzerskim uśmiechem
I choć czwarta część mnie nieco zawiodła, ponieważ nie była już tym samym filmem, co poprzedzająca ją trylogią, to z taką samą siłą wyczekiwałam ponownego spotkania z Johnem. Chciałam ponownie zobaczyć, jak jeden łysawy facet o łobuzerskim uśmiechu, celnym dowcipie i dużych mięśniach, walczy z całą zgrają złych ludzi oraz jednym naprawdę okropnym czarnym charakterem. Na efektach specjalnych, autentycznym sposobie przedstawienia działań policji czy spektakularnych scenach pościgów nigdy specjalnie mi nie zależało.

No właśnie.

John McClane nigdy nie miał dobrych kontaktów z Rosjanami, a w piątej części musi jechać do ich ojczyzny, aby odnaleźć syna (Jai Courtney), który nie dawał znaku życia od kilku lat. Przeświadczony o tym, że syn został oskarżony o handel narkotykami, ma zamiar wyciągnąć go z aresztu i zabrać z powrotem do Ameryki. Na lotnisko odwozi go córka, która każe mu obiecać, że tym razem nie narobi jeszcze większego bałaganu. My jednak za dobrze znamy Johna, abyśmy byli w stanie uwierzyć, że to w ogóle możliwe. Okoliczności z pewnością temu nie sprzyjają. Okazuje się bowiem, że syn Johna jest agentem CIA, pracującym w Moskwie nad wydostaniem z aresztu Komarowa. Ten były złodziej ma zamiar zeznawać przeciwko swojemu wspólnikowi ze starych czasów, Chagarinowi, obecnie wpływowemu politykowi. Pierwsze spotkanie ojca i syna nie przebiega najlepiej, John zaprzepaszcza misję Jacka, który widocznie nie chce mieć nic do czynienia z ojcem. Choć udaje im się uciec przed całą bandą wściekłych Rosjan, to jest to tylko preludium do tego, czemu będą musieli stawić czoła panowie McClane. Będzie Czarnobyl, uran i bardzo dużo strzelania, wypadania oknami, rzucania granatami i wybuchów… będzie naprawdę dużo wybuchów.

Lucy, przecież wiesz, że tej prośby John spełnić nie może


Szklana pułapka 5 daje radę, ponieważ…

  • jest widoczna chemia pomiędzy Johnem i Jackiem McClane. Uwierzyłam w to, że na ekranie widzę ojca syna, których łączy skomplikowana relacja. Oprócz wizualnego podobieństwa pomiędzy aktorami, możemy dostrzec pokrewieństwo w sposobie mówienia i żartowania. Dowcipy wymieniane pomiędzy jedną strzelaniną a drugą są tym, co zbliża tę część do poprzednich, podsyca naszą sympatię do głównego bohatera oraz sprawia, że czujemy się w kinie jak na spotkaniu ze starymi przyjaciółmi.


Wspólne strzelanie z karabinów maszynowych to takie quality time, jeśli ojciec jest gliniarzem a syn szpiegiem



    • Jest stary dobry John McClane. Bruce Willis starzeje się powoli i z godnością. Tak, cyfrowy obraz pokazuje wyraźnie, że jego twarz pokryła się zmarszczkami, skóra na szyi poddaje się nieubłaganemu działaniu grawitacji i już pewnie nie uświadczymy widoku nagiego torsu aktora. Nie jest nam jednak trudno uwierzyć w to, że ten 57 letni pan bez problemu nadąża za znacznie młodszym Jaiem. Chociaż w tej części scenarzyści oszczędzili trochę Johna, na rzecz Jacka, który wydaje się krwawić nieco intensywniej. Łobuzerski uśmiech nie zniknął z twarzy Bruce’a, a oczy nie przestały błyszczeć od odbijających się w nich płomieni płonących budynków. Nikt nie zapomniał także o tym, że John to straszna maruda. On chciał tylko zobaczyć się ze swoim synem, wyciągnąć go z kłopotów i może zwiedzić Moskwę. Wcale nie miał zamiaru uczestniczyć w akcji szpiegowskiej, zabijać złych Rosjan i na pewno nie planował jechać do Czarnobyla.
        • Jest rozpierducha. I to porządna. W efekcie wizyty Johna McClane’a najpierw setki moskwian traci swoje samochody, gdy ojciec ściga złych Rosjan, którzy ścigają jego syna. Potem rozsadzony w drobny mak zostaje Czarnobyl.


          Mogło być lepiej, ponieważ…

          • Nie ma (wystarczającej) logiki w tej opowieści. Naprawdę. Na początku trochę trudno jest zrozumieć o co właściwie chodzi, a potem właściwie niewiele składa się w jedną opowieść. W pierwszych częściach fabuła była prosta, ale była także spójna. Tym razem dziur w fabule jest tyle samo, co tych, które John zostawił w moskiewskich budynkach. W trakcie seansu trzeba co chwilę karcić swój umysł, aby nie zadawał głupich pytań typu: „Czy da się przejechać samochodem z Moskwy do Czarnobyla w ciągu dwóch, trzech godzin?” i cieszył się z tego, że John McClane ściga się z czołgiem.
          • Nie ma silnego schwarzcharakteru. Pierwsze trzy części wyróżniały się tym, że John McClane musiał co prawda wystrzelać niezliczoną ilość pomniejszych złych, ale tak ostatecznie walczył z tym jednym, prawdziwym Złym. Alan Rickman w pierwszej części czy Jeremy Irons w trzeciej części stworzyli prawdziwych przeciwników dla narwanego gliniarza. W tej kontynuacji zabrakło mi ostatecznego pojedynku nie tylko na siłę mięśni, ale przede wszystkim na emocje, spryt i rozum.
          • Nie ma (wystarczającej) wiarygodności. Są w filmie momenty, kiedy zaczyna nam się wydawać, że oglądamy grę komputerową. Widać niestety, które sceny zostały wygenerowane całkowicie przez komputer. W tych momentach nie udaje nam się oszukać umysłu, który przestaje wierzyć w całą tę opowieść.

          Randkę z Johnem McClanem uważam za udaną. Nie obyło się bez kilka zgrzytów, ale warto było się spotkać po latach i nadrobić stracony czas. Z pewnością oczekiwać będę momentu, kiedy mój bohater ponownie wykrzyknie „Jupikajej wydymańcu”, zastrzeli kilku złych ludzi i z uśmiechem wyskoczy z okna. Plotka głosi, że w szóstej części mogłaby się pojawić żona Johna, Holly. A może wreszcie będziemy świadkami spotkania wszystkich członków wybuchowej rodziny McClane.


          Brak komentarzy:

          Prześlij komentarz