czwartek, 30 stycznia 2014

Wystarczy "6 kroków", aby udowodnić, że świat jest mały

Teoria sześciu stopni oddalenia zawsze wydawała mi się pociągająca, ponieważ nie tylko zmniejszała świat, ale również moje własne poczucie bycia kimś zupełnie nieznaczącym w populacji ponad 7 miliardów ludzi przebywających na naszej planecie. Zgodnie z tą teorią od każdej osoby na świecie dzieli nas nie więcej niż sześciu pośredników. Nie ważne, czy jest to Johnny Depp, papież, czy rolnik z Papui-Nowej Gwinei, dotarlibyśmy do nich poprzez znajomego znajomego znajomego znajomego znajomego znajomego. Twierdzenie oparte zostało na wynikach eksperymentu o nazwie „świat jest mały”, przeprowadzonego w 1967 roku przez psychologa Stanleya Milgrama. Uczestnicy eksperymentu, wybrani losowo mieszkańcy Nebraski i Kansas, poproszeni zostali o wysłanie listów do przyjaciela naukowca, zamieszkałego w Bostonie. W przypadku, gdy nie znali bezpośrednio tej osoby, list mieli przesłać komuś, kto ich zdaniem znajdował się najbliżej docelowego adresata. Na podstawie rezultatów eksperymentu, badacze stwierdzili, że mieszkańców dwóch dowolnych stanów dzieli tylko 6,2 „znajomego”. Teoria nie zyskała poparcia naukowego, ale z pewnością pozwoliła spojrzeć z nowej perspektywy na powiązania pomiędzy ludźmi. Stała się również punktem wyjścia dla polskiego filmu dokumentalnego „6 kroków” w reżyserii Bartosza Dombrowskiego, o którym mam zamiar kilka słów napisać.



Nieważne bowiem, czy rzeczywiście od każdego mieszkańca Ziemi dzieli nas dokładnie sześciu pośredników, musimy przyznać, że ten ogromny świat potrafi się bardzo skurczyć w momencie, gdy zdamy sobie sprawę z tego, jak niewiele dzieli nas od ludzi znajdujących się pozornie bardzo daleko od nas. Osobiście wiem, że od Jude’a Law, Davida Tennanta, czy Stephena Frya dzieli mnie tylko jedna osoba w czerwonej kurteczce, a od kogoś, kto niedawno minął się w drzwiach Kenethem Branagh oraz kogoś, komu Alan Rickman wskazywał drogę dzieli mnie łańcuch znajomości nieposiadający nawet sześciu ogniw. Możecie stwierdzić, nie bez słuszności, że to nic wielkiego, bo odległość od tych panów ani w sensie geograficznym ani semantycznym nie jest wcale taka duża. Wystarczy polecieć do Londynu, odstać swoje pod teatrem, w którym grają i już można doświadczyć kontaktu z kwiatem brytyjskiego kina i teatru. Niemniej to samo można stwierdzić w wielu innych przypadkach, ponieważ coraz więcej miejsc przestaje być dla nas niedostępnych. Żeby świat się zmniejszył, nie musimy jednak wybierać się aż do Japonii czy Australii. Czasem wystarczy uzmysłowić sobie, że „wszyscy się znają” na tym przysłowiowym naszym własnym podwórku. Pamiętam, że zakładając konta na portalach społecznościowych, odkrywałam, jak wiele powiązań ma moja sieć znajomych. W wielkie zdumienie wprawiało mnie to, że ludzie, których w swoim życiu poznałam w najróżniejszych okolicznościach znają się, choć dzielił ich nie tylko dystans geograficzny, ale również wiek, wykształcenie, czy zainteresowania. Z pewnością Wy też doświadczyliście sytuacji, gdy przedstawiając sobie dwie pozornie nieznajome osoby, okazywało się, że wcale nie ma takiej potrzeby, bo oni już wcześniej poznali się na kursie szydełkowania lub parzenia herbaty. Czasem nawet okazywało się, że ze sobą spokrewnieni.



Wróćmy jednak do filmu, który stał się bezpośrednim pretekstem do tych rozważań. Jego tytuł bezpośrednio nawiązuje do teorii Milgrama oraz odnosi się do sześciu kroków, którymi filmowcy pokonali odległość z Polski do Meksyku. Skąd właśnie taka trasa podróży? Miejsce docelowe zostało wybrane poprzez losowanie, w którym wzięli udział przypadkowi ludzie w ciemno wyciągający kulki z cyframi i literami, tworzącymi ostatecznie współrzędne. W miejscu ich przecięcia, niewielkiej meksykańskiej mieścinie, jedną z pierwszych napotkanych osób okazał się Marco Antonio. Mężczyzna w średnim wieku, zajmujący się uprawą ziemi. Z kolei osobą, od której filmowcy rozpoczęli swoją wędrówkę była Martyna z Warszawy, punkrockowa piosenkarka, wybrana również drogą losowania spośród kilku innych potencjalnych bohaterów.


Projekt jednak nie zakładał wyłącznie znalezienia jak najkrótszej sieci powiązań pomiędzy Martyną a Marco. Z każdym z bohaterów ekipa filmowa spędziła dwa tygodnie, pragnąc dowiedzieć się jak najwięcej o ich życiu, o tym, co ich cieszy, smuci, przeraża. Reżyser w wywiadach przyznawał, że oczekiwał od nich naprawdę dużo. Nie tylko musieli poświęcić mu swój czas, ale również zgodzić się na pogłębiony wywiad, wydobywający na wierzch ich sekrety i lęki. Po ich twarzach i głosie możemy się domyśleć, że czasem było to dla nich wyjątkowo trudne. Dzięki temu, jednak, że pozwolili zupełnie obcym ludziom wtargnąć do swoich żyć, my mieliśmy szansę poznać ich historie.

Od Marty dowiedzieliśmy się  jak ciężko być muzykiem alternatywnym w Polsce. Ona skierowała ekipę filmową do Marka Millera, stolarza mieszkającego w Londynie, który kiedyś bardzo wspierał scenę alternatywną w Polsce. Potem filmowcy wybrali się do jego znajomej, Sylvii Kalicinski, terapeutki zamieszkałej w Los Angeles, która opowiedziała swoją przejmującą historię rodzinną. Do Meksyku pojechali, aby spotkać się z rzecznikiem prasowym kandydata na prezydenta regionu Mexico City, który w wywiadach skupił się na specyfice swojej pracy. On z kolei odesłał filmwców do lobbysty, który dzięki swojej pracy znał wielu ludzi, w tym księdza z rejonu, w którym mieszkał Marco Antonio.


Specyfika tego dokumentu zakładała całkowicie losowy dobór bohaterów. Było to bardzo ryzykowne, ponieważ filmowcy nie mieli pojęcia, gdzie i z kim będą rozmawiali w następnej kolejności. Chociaż znajomi Dombrowskiego ostrzegali go, że może trafić na nudne osoby, które nic ciekawego do produkcji nie wniosą, on tłumaczył, że każdy człowiek posiada własną historię do opowiedzenia, a jako reżyser filmu dokumentalnego powinien znaleźć sposób na jej ciekawe zaprezentowanie. Ryzykiem wpisanym w powstanie tego filmu było również to, że z tych przypadkowych, indywidualnych historii nie uda się stworzyć spójnej opowieści, a oparty o nie dokument nic nam nowego nie powie na temat relacji społecznych.

Dombrowskiemu się jednak udało. Bo chociaż tematem wyjściowym jego filmu były relacje międzyludzkie w wymiarze globalnym, to w rozmowach z bohaterami skupił się przede wszystkim na relacjach, które łączą ich z najbliższymi. W każdej historii wyraźnie zaznaczony został motyw rodziny. Dla niektórych była ona powodem lęków i niepokoju, a nawet wręcz niedoścignionym marzeniem, a dla innych powodem do dumy oraz sposobem na poczucie spełnienia w życiu. Każdy z nich podkreślał jednak, jak ważne są dla niego relacje rodzinne. Reżyser podsumował to w ten sposób: „Krótko mówiąc: potrzebujemy ludzi dookoła, żeby przeżyć. Najgorsza chyba tortura to więzienie i cela, w której człowiek jest zupełnie sam. Odkleja się wtedy od rzeczywistości, zapomina nawet, jak się mówi. Potrzebujemy relacji z innymi, choć do końca nie wiemy, czym są.” Źródło


„6 kroków” bardzo dobrze się ogląda. Film został ciekawie zrealizowany również pod względem technicznym. Oświetlenie wspomagało historie, które opowiadali bohaterowie dokumentu. Ciemniejsze, smutne zdjęcia uwypuklały niemożność Marty do odnalezienia swojego miejsca, podczas gdy radosne, ciepłe barwy towarzyszyły uśmiechowi Maćka. Dużą rolę odegrała również dobrze dobrana muzyka oraz ciekawy, dynamizujący film montaż.


Dokumentowi Dombrowskiego można by zarzucić jedynie to, że trochę zbyt dobrze układają się te historie pod założenia reżysera. Czy jednak w każdym pozytywnym zakończeniu trzeba się od razu dopatrywać próby oszukania widza? Film daje dużo dobrej energii, pozostawiając widza z uczuciem, że ludzie są dla siebie nawzajem ważni, a świat nie jest wcale taki wielki i groźny, jak nam się czasem wydaje. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz